Porządkując służbowego laptopa, trafiam na zapiski z podróży. Otwieram plik, czytam i uśmiecham się szeroko.
Indie… kraj, o którym nie da się zapomnieć.
Spontanicznie postanawiam zamieścić te kilka dni z mojego życia jako wpis na blogu KossHome.
“Koss w podróży, Indie”, taki wybrałam tytuł, choć wtedy o sklepie KossHome nawet jeszcze nie śniłam. W podróży była Agata, audytor korporacyjny.
4 lutego. Kto chętny na audyt w Indiach?
Martin, proszę, nie wysyłaj mnie do Indii… wszędzie, tylko nie tam. Ja nie chcę jechać.
Opanował mnie trudny do opisania niepokój. Lubię podróże… a jednak czuje, że to nie mój kierunek. Może chodzi o ten zapach, zapach bardzo ostrych przypraw, który ludzie noszą ze sobą…
Jednocześnie wiem, że każda podróż to jak kolejne drzwi. Przechodzisz i stajesz się bogatszy. Dostajesz lekki bagaż nowych doświadczeń i wspomnień, którego nikt nie może Ci odebrać.
Jadę.
5 lutego. New Dehli. Egzotyczne urodziny
Budzę się o 10 rano, w dużym łóżku pachnącego Indiami pokoju. Urodziny… Łzy napływają mi do oczu. Nie wiem, co gorsze… Czy ten lekki ból w klatce piersiowej, który pozostał po wczorajszym locie – najgorszym w moim życiu, czy poczucie, że dzisiaj skończyłam 39 lat.
6 lutego. New Dehli. Dzień dobry Indie!
Tak proszę Pani, tak proszę Pani. Dzień dobry i miłego dnia. Do zobaczenia proszę Pani.
Wsiadamy do samochodu i wyjeżdżamy. Pewnie kilka minut drogi przed nami. Już po pierwszych minutach czuje, że zagłówek wbija mi się w łopatki. Pasy, trzeba zapiąć pasy, myślę. Szukam ręką, ale są gdzieś daleko, zatrzaśnięte częściowo w bagażniku.
Pierwsze skrzyżowanie. Ruch lewostronny sprawia, że wszystko wydaje się być jeszcze bardziej chaotyczne niż jest w rzeczywistości. Tuk-tuk z prawej, z lewej, kolejny i jeszcze jeden. Wóz konny, trójkołowy rower-przyczepa. I autobus jadący prosto na nas. Jedź! Krzyczę bezgłośnie do kierowcy.
Za skrzyżowaniem szeroka droga, asfalt, 3 pasy. Widzę bardzo przyzwoite Toyoty, Hondy, Suzuki i między nimi skromne, małe samochodziki, których nie rozpoznaję. Może w odwrotnej proporcji. Te przyzwoite są dodatkiem do skromnych. I wozy konne, rowery, tuk-tuki i motocykle.
Mija 20 minut i ciągle w drodze. Miasto jest lekko zamglone. Patrzę przez okno na domy. Niektóre ładne, piętrowe, murowane. I zaraz obok szopa, kilka cegieł i dach. A na kawałku falowanej blachy siedzi kobieta z dzieckiem na kolanach, jedzą śniadanie. Po chodnikach biegają psy. Dużo śmieci. I krowy pasą się przy drodze. Szare krowy z garbem. Chude i jakby smutne. Przychodzą mi na myśl szczęśliwe pękate krowy, które znamy.
I dalej, za szybą samochodu, przesuwają się obrazy.
Przydrożny stragan, mały chłopiec sprzedaje słodycze.
I śmieci, całe sterty, jakby wysypisko, widzę ludzi, którzy krzątają się tam powoli, zbierają coś? Szukają czegoś?
Na zakręcie ładny dom, duże okna, wysoki na dwa piętra, ogrodzenie.
I właśnie tam, za ogrodzeniem, młody mężczyzna, rozebrany prawie, wlewa sobie w bokserki wiaderko wody, a drugim obmywa pospiesznie resztę ciała.
I znów garbate krowy, spokojne i smutne.
Autobus szkolny. Stary grat. Śliczne buzie dzieci przyklejone do szyby. Ich czarne oczy wbijają się we mnie. Szybko zostają w tyle.
Przydrożny stragan, ktoś obiera limonki.
…
I tak mija 40 km. Zjeżdżamy z drogi szybkiego ruchu. Szeroka na 5 metrów kałuża i zostaje nam ostatni kilometr drogi. Wyboje i zaschnięte błoto.
Kierowca zatrzymuje się pod wysoką bramą. Wjeżdżamy na zadbany teren, betonowy podjazd, zieleń, jesteśmy w nowoczesnej fabryce.
11 lutego. New Dehli
Kolejny raz ta sama trasa. Te same obrazy.
Wszędzie motocykle, skutery. A na nich najczęściej 2-3 osoby, prowadzi mężczyzna, za nim kobieta, albo dziecko i kobieta. Czasem dziecko – mężczyzna – dziecko – kobieta. I śmieci, wszędzie śmieci.
18-19 lutego. Weekend w Goa. Welcome to paradise!
Bardzo liczę na trochę piękna po dwóch tygodniach spędzonych w New Delhi. O 22:30 wysiadamy na lotnisku w Goa. Temperatura 30 stopni i bardzo duża wilgotność. Jak przyjemnie, uwielbiam lato…
Hotel położony jest na wzniesieniu, z widokiem na rzekę i kolorowe neony reklamowe umieszczone na drugim jej brzegu. Dostaję pokój dla nowożeńców. Uśmiecham się niezręcznie do recepcjonisty przynoszącego te wyborne wieści. Przyznaję, że tego się nie spodziewałam.
Drewniane rzeźbione łóżko, ustawione jest tak, aby leżąc podziwiać widok za oknem. Brakuje mu tylko baldachimu rozpostartego na 4 rzeźbionych kolumnach.
Panaji to miasto, które ma w sobie urok. Jest cudownie kolorowe. I ludzie są serdeczni. Przywykli do turystów, więc nie jestem dla nich atrakcją. Ubrana w t-shirt, szorty i sandały robię zdjęcia miastu, które mieni się kolorami w porannym świetle. Przechodnie uśmiechają się do mnie.
To niedzielny poranek. Uliczki prowadzą mnie do białego budynku, który wyraźnie odróżnia się od skromnych i zapuszczonych okolicznych domów. To kościół rzymsko-katolicki. Jest otwarty przed poranną mszą św. Próbuję wejść na chwilę, ale siedzący na progu mężczyzna zatrzymuje mnie stanowczo. Jestem ubrana w szorty więc nie może mnie wpuścić. Zerkam tylko do środka i w myślach witam się z Panem Bogiem.
W Goa jest wiele kościołów, misji katolickich. Są bardzo zadbane i wyglądają bogato. Kościół, oratorium i szkoła, zazwyczaj taki trójkąt. Wydaje się, że Kościół przynosi miejscowym namiastkę Europy, którą znamy.
W sobotę wynajmujemy samochód z kierowcą. Oczekiwania nadmuchane jak balon.
Marzą mi się białe plaże, turkusowa woda i urokliwe małe miasteczka. Tutaj musi być rajsko!
W samolocie z New Delhi do Goa spotkałam grupę młodych kobiet, lecących tam, by świętować ślub koleżanki.
By the way! Przyszła panna młoda miała koszulkę z nadrukiem „I am getting married”, a jej koleżanki „so we are getting drunk” 🙂
Z nudów podsłuchuję rozmowę moich sąsiadek: „Dziewczyny, a co robicie, żeby mieć piękną seksowną opaleniznę?” Nie wierzę własnym uszom… Ich skóra ma kolor mlecznej czekolady ze złotym odcieniem. Patrzę na moje blade, lekko piegowate ramiona… hmmm… seksowna opalenizna mówicie…? Tak czy siak, nie mogły się mylić. Skoro wybrały Goa, tutaj musi być rajsko.
I tu urywają się moje notatki… reszta została chyba tylko w mojej głowie. Goa, joga w Pune, Chandigarh… Nie pamiętam, czy zapisałam coś więcej. Kto wie, może znajdę ciąg dalszy…
Wtedy obiecałam sobie, że nigdy tam nie wrócę. Teraz już wiem, że nie spełnię tej obietnicy. Wrócę do Indii na pewno
Udanych podróży, tych małych i dużych, Agata
maj 2022